Łatwo byłoby powiedzieć, że skorumpowany, chełpliwy dyktator Azerbejdżanu Ilham Alijew przechytrzył i pokonał administrację Bidena i przywództwo Unii Europejskiej. Ale to nie jest cała prawda. Prawda jest taka, że ​​chcieli być przechytrzeni w sprawie niewygodnego istnienia Ormian w Górskim Karabachu. Jest to problem, którego zniknięcia pragnęli. Starożytny naród chrześcijański, żyjący przez stulecia w swojej górzystej ojczyźnie, został umieszczony w granicach Azerbejdżańskiej Socjalistycznej Republiki Radzieckiej przez ówczesnego sowieckiego komisarza ds. narodowości Józefa Stalina w 1923 roku. [1] Po rozpadzie Związku Radzieckiego granice te były w dużej mierze traktowane przez społeczność międzynarodową jako święte. Według sytuacji na koniec września 2023 r. wygląda na to, że reżim Alijewa zakończył akceptowanie Ormian z Arcach (jak nazywali swoją ojczyznę) po dziewięciu miesiącach rosnącego głodu i cierpień, po których nastąpiła krótka, ale krwawa inwazja.

Ale poza bardzo realnymi czystkami etnicznymi na Ormianach w Karabachu, pod nosem USA, UE i ONZ, jakie są konsekwencje wykraczające poza granice tego bezpośredniego konfliktu?

Wydaje się jasne, że w przyszłości w wielu przypadkach granice terytorialne na mapie będą miały większe znaczenie niż los ludności znajdującej się w tych granicach, często bezbronnych mniejszości etnicznych lub religijnych. W wielu sytuacjach będziemy świadkami powrotu do starej rzeczywistości, w której najważniejsza jest suwerenność terytorialna i gdzie retoryka praw człowieka i odpowiedzialności za ochronę pozostanie właśnie tylko retoryką, pozerstwem i niczym więcej. Jak zauważył niedawno Michael Rubin, Chiny mogą teraz udowodnić, że Tajwan jest w takim samym stopniu ich własnością, jak Karabach jest integralną częścią Azerbejdżanu. [2]

Oczywiście wydaje się, że są miejsca, gdzie granice nie mają znaczenia. Ormianie z Karabachu, Ujgurowie i Rohingjowie mają zostać zmiażdżeni przez reżimy kontrolujące te populację w swoich granicach. Wielkim wyjątkiem od tego nowego wzrostu suwerenności jest sam Zachód – granice Stanów Zjednoczonych Ameryki i Unii Europejskiej, te granice wydają się dość przepuszczalne, w przeciwieństwie do jedenastu kilometrów, które od prawie roku dzieliły głodujących Ormian z Arcachu od właściwej Armenii przez Korytarz Lachin. Na Lampedusę dziesiątki tysięcy może dotrzeć bezkarnie, ale do Stepanakertu nie można było dowieźć mąki. 

Sytuację w Górskim Karabachu, maleńkim obszarze wielkości amerykańskiego stanu Rhode Island, obserwowano uważnie gdzie indziej, daleko poza Kaukazem, jako model i szablon tego, jak przeprowadzić czystki etniczne, żeby uszło to na sucho. Pomogło oczywiście posiadanie azerbejdżańskiej gotówki na przekupywanie obcokrajowców, ale jeszcze bardziej znaczące było połączenie rasistowskiej retoryki stosowanej w celu mobilizacji własnej ludności, blokady ekonomicznej przeciwnika, a na koniec szybkiej akcji wojskowej przeprowadzonej podczas pozorowanych „dyskusji pokojowych” z przeciwnikami i z łatwowiernym Zachodem. Widzimy pewne oznaki lub echa tego w wysiłkach Republiki Kosowa mających na celu pozbycie się swojej niesfornej serbskiej mniejszości chrześcijańskiej; wysiłki te prawdopodobnie teraz nabiorą tempa. [3]

Populacje na Bliskim Wschodzie także bardzo uważnie obserwowały sytuację na Kaukazie – połączenie skutecznej turecko-azerskiej dwulicowości i rażącej amerykańsko-europejskiej nieudolności. Jak zauważył jeden z libańskich obserwatorów, to, co przydarzyło się Ormianom w Karabachu, prawdopodobnie stanie się w górach Libanu za dekadę lub dwie. Miał na myśli ludność chrześcijańską i druzyjską tego regionu, narażoną na powolne, a następnie nagłe czystki etniczne dokonywane przez coraz bardziej asertywną i silnie uzbrojoną populację muzułmanów szyickich – na czele z Hezbollahem i Amalem – przy współudziale Syrii Assada. To polityka etniczna wzorowana na słynnym cytacie Hemingwaya z „Słońce też wschodzi”: „Jak doszło do bankructwa?” „Dwiema drogami. Stopniowo, a potem nagle”. „Różnorodność” to wszechobecne, modne słowo na Zachodzie. Na wschodzie jest to jednak coś, co należy wyeliminować.

Chociaż populacje Libanu na wielu obszarach są mieszane, nadal istnieją stosunkowo jednorodne skupiska etniczne chrześcijan na północy i Druzów na południu, na terenie dawnego Mutasarrifate [gubernia] Gór Libanu. [4] Dla Hezbollahu oba są problemami. Druzowie blokują ciągłość strefy szyickiej większości rozciągającej się od Dahiye w Bejrucie do Południa. Chrześcijan w Libanie nie da się całkowicie zmiażdżyć, jeśli utrzymają pewną kontrolę nad zwartym bastionem chrześcijańskim, niezależnie od tego, jak jest mały. Zawsze istnieje obawa, choć wydaje się to mało prawdopodobne, że mogą ponownie znaleźć zagranicznego patrona, który zajmie się ich sprawą, tak jak robiły to zarówno Francja, jak i Izrael w różnych momentach w przeszłości, ze szkodą dla hegemonii Hezbollahu/Iranu w regionie. A możliwość, że niewielka, ale wolna libańska strefa chrześcijańska rozkwitnie obok totalitarnej Syrii i „Hezbollahistanu”, jest czymś, czego należy za wszelką cenę unikać.

Jeśli zmiażdżenie Ormian w Karabachu jest lekcją poglądową dla chrześcijan i Druzów w Libanie, to samo można powiedzieć o Kurdach w Syrii i Iraku, żyjących obecnie we względnie autonomicznych regionach. Obydwa regiony są bardzo podatne na machinacje przeciwko nim kierowane z Damaszku i Bagdadu i, jak na ironię, takie posunięcia prawdopodobnie odbyłyby się za zgodą Turcji, która oczywiście była kluczowym zwolennikiem Azerbejdżanu w jego kampaniach antyormiańskich. Turcja przeprowadziła już czystki etniczne w syryjskim kurdyjskim regionie Afrin, począwszy od 2018 r., przy obojętności Zachodu. [5]Turcja chciałaby kontrolować wolną od Kurdów strefę przygraniczną na całej swojej granicy z Syrią, ale prawdopodobnie zadowoliłaby się przyszłością, w której utrzymałaby swoje obecne zdobycze, podczas gdy Assad wypiera wspieranych przez Amerykanów Kurdów, którzy rządzą w tzw. Autonomicznej Administracji Północnej i Wschodniej Syrii (AANES). Jeśli w 2018 r., kiedy zajęto Afrin, Zachód był obojętny, w najbliższej przyszłości prawdopodobnie będzie jeszcze bardziej obojętny z powodu obsesji na punkcie polityki siły wobec Rosji i Chin. Szczególnie, jeśli administracji Bidena uda się zapewnić jakieś nowe porozumienie z reżimem w Iranie.

Trudna lekcja dla chrześcijan i Druzów w Libanie, a także dla Kurdów, polega na tym, aby już teraz zaplanować przyszłość na jeszcze trudniejszą ewentualność. Oznacza to budowanie w jak największym stopniu więzi zagranicznych, mając jednocześnie świadomość, że w czasie kryzysu te więzi zagraniczne mogą nie mieć żadnego znaczenia i że pozostaną, podobnie jak Ormianie w Karabachu, jedynie z własnymi zasobami gospodarczymi i siłami bezpieczeństwa, by próbować przeżyć i przetrwać. Jest to przerażająca możliwość, której jednak nie można zignorować.

*Alberto M. Fernandez jest wiceprezesem MEMRI.


[1] Rferl.org/a/30893222.html, October 14, 2020.

[2] Aei.org/op-eds/did-biden-just-greenlight-world-war-iii, September 25, 2023.

[3] B92.net/eng/news/politics.php?nav_id=116617, September 15, 2023.

[4] Washingtoninstitute.org/policy-analysis/preserving-unity-lebanon-federating-its-political-system, April 20, 2023.

[5] Nybooks.com/online/2018/04/11/how-turkeys-campaign-in-afrin-is-stoking-syrian-hatreds, April 11, 2018.