W niedawnym artykule publicysta z Bangladeszu, Syed Badrul Ahsan, zbadał historyczny kontekst prześladowań hindusów przez siły islamistyczne. Jego artykuł, zatytułowany „Nasz problem hinduski”, został opublikowany na witrynie internetowej w Bangladeszu.

Bangladesz, uprzednio Pakistan Wschodni, był częścią Pakistanu do roku 1971. Po dziewięciomiesięcznej wojnie o wyzwolenie bengalskojęzyczne prowincje odłączyły się i stworzyły Bangladesz.

W artykule publicysta z Bangladeszu pisze o tym, jak cały wachlarz elementów islamistycznych zagrażał gościnnemu środowisku – zarówno przed, jak i po powstaniu Bangladeszu – robiąc miejsce dla sił, które systematycznie eliminują hindusów z Bangladeszu.


Protesty w Indiach przeciwko prześladowaniu hindusów w (Hinduexistence.org)

Poniżej podajemy fragmenty tego artykułu:

„[Od 1947 r. do] 1971 r. liczba hindusów spadła [z 35] do dwudziestu dziewięciu procent. Dzisiaj, w teoretycznie świeckiej republice Bangladeszu, liczba hindusów wynosi niepokojąco mniej niż dziesięć procent”

Hindusi stanowili trzydzieści pięć procent populacji Bengalu Wschodniego [obecnie Bangladesz] w czasie podziału Indii w 1947 r. Kiedy ludność Bengalu Wschodniego/Pakistanu Wschodniego postanowiła rozpocząć wojnę o niepodległą republikę bengalską w 1971 r., liczba hindusów w prowincji zmalała do dwudziestu dziewięciu procent. Dzisiaj, w teoretycznie świeckiej republice Bangladeszu, liczba hindusów wynosi niepokojąco mniej niż dziesięć procent.

Gdzie się podziali wszyscy ci nasi rodacy [hinduscy] Bengalczycy? O odpowiedź, oczywiście, nie jest trudno. A kiedy rozważasz okoliczności, które zmusiły hindusów do opuszczenia kraju, z większością kierującą się do Indii, a znaczną mniejszością znajdującą dom w świecie rozwiniętym, rozumiesz, że nadal tworzone są warunki, by zmusić więcej hindusów do porzucenia domów swoich przodków i znalezienia sanktuarium poza Bangladeszem.

Nie traktujemy dobrze naszych hindusów. Prawda wyłania się raz jeszcze, kiedy dowiadujesz się o złowieszczej kampanii, jaką rozpoczął niedawno prawodawca (a bardziej: łamiący prawo) z Narajangondźo, Selim Osman, w zmowie z osławionym komitetem zarządzającym szkołą Pyar Sattar Latif w Narajangondźo, postawienia dyrektora szkoły, Szjamala Kanti Bhaktę, w stan oskarżenia [za bluźnierstwo] obrażenia islamu. To jest kłamstwo, ale teraz Osman i jego zbiry próbują rozpętać kampanię przez podżeganie [organizacji islamistycznej] Hefazat-e-Islam przeciwko Bhakta [1] przeciwko ministrowi edukacji, Nurulowi Islam Nahidowi, z powodu całej tej sprawy. Bhakta jest hindusem, a więc musi zapłacić cenę.

Nie, nie traktowaliśmy dobrze hindusów. Historia cofa się do czasów Podziału, kiedy Mohammad Ali Jinnah i Liga Muzułmańska próbowali wbić nam do głów złą sofistykę, że hindusi i muzułmanie nie są dwiema społecznościami religijnymi, ale dwoma całkowicie różnymi narodami. Dwa miliony Hindusów i muzułmanów zapłaciło cenę życia za tę wypaczoną wersję historii. Ci, którzy przeżyli, pozostawili domy i próbowali przeżyć resztę życia w obcych, nowych warunkach geograficznych.

Kłamstwo przetrwało przez dwadzieścia cztery lata, kiedy Bengalczycy z Bengalu Wschodniego stanowili część państwa Pakistanu. Nawet wybitny polityk, Jogendranath Mandal, mimo swojej miłości do ojczyzny, nie był w stanie pozostać w Pakistanie. Napisał długi list do [ówczesnego] premiera [Pakistanu] Liaquata Ali Khana, opisujący jego skargi na sposób, w jaki Pakistan traktował hindusów. A potem wyjechał, żeby znaleźć dom w Bengalu Zachodnim [wschodnim stanie Indii].

„[Islamski duchowny z Bangladeszu] maulana Abdul Hamid Khan Bhashani nie czuł wstydu, grając pod publiczkę. Są braki żywności, powiedział, ponieważ ministrem ds. żywności jest hindus”

W latach 1960. Opętany potrzebą narzucenia ideologii pakistańskiej (cokolwiek by to znaczyło), na świeckich Bengalczyków kraju, prezydent Ayub Khan i jego minister informacji, mówiący w urdu Khwaja Shahabuddin, zadekretowali o zakazaniu [hinduskiego laureata Nagrody Nobla] Rabindranath Tagore. Ich zdaniem, Tagore był niebezpiecznym hindusem i nie należy go dotykać długim kijem. Ostatecznie, to nie wypaliło. Ayub i Shahabuddin wkrótce zagubili się w gąszczu historii. Jak można było oczekiwać, Tagore, kwitł.

Szczególnym celem armii pakistańskiej, kiedy rozpoczęła ludobójczą akcję przeciwko Bengalczykom w marcu 1971 r., była warstwa intelektualistów hinduskich. W pierwszej fazie szału mordów żołnierze zabili filozofa Gobindo Chandra Dev i Jyotirmoy Guhathakurta. Nie oszczędzili także Madhu da ze słynnej kantyny Madhu Uniwersytetu w Dhaka. W Comilla porwali szanowanego polityka Dhirendranath Dutta i jego syna, torturowali ich zanim ich zabili. Przez dziewięć miesięcy wojny kobiety hinduskie (jak również muzułmanki) były selekcjonowane i zabierane do garnizonów, gdzie gwałcono je bez końca. Tak było w 1971 r. [podczas wojny o wyzwolenie].

Hindusom nie działo się lepiej w naszym niepodległym Bangladeszu. W pierwszej gorączce wyzwolenia rząd nowej republiki był niechętny odbudowie [świątyni hinduskiej] Kali Mandir przy Torze Wyścigowym (dzisiaj Suhrawardy Udyan), [którą] zburzyła armia pakistańska 25 marca 1971 r. Było to przygnębiające doświadczenie tak dla hindusów, jak dla muzułmanów.

W 1974 r., u szczytu kryzysu żywnościowego w Bangladeszu, któremu rząd Bangabandhu [Sheikh Mujibur Rahman] rozpaczliwie próbował zaradzić, [duchowny islamski] maulana Abdul Hamid Khan Bhashani nie czuł wstydu grając pod publiczkę. Są braki żywności, powiedział, ponieważ ministrem ds. żywności jest hindus. Odnosiło się to do wyjątkowo szlachetnego i starszego wiekiem Phani Bhushan Majumdara. To oświadczenie nie przyczyniło się do podniesienia pozycji Bhashaniego w oczach społeczeństwa.

Natychmiast po wyzwoleniu Bangladeszu bengalscy kolaboranci armii pakistańskiej, przebywający w tym, co pozostało z Pakistanu, zostali wyprawieni na Bliski Wschód przez rząd [Zulfikara Ali] Bhutto, by szerzyć kłamstwo, że hindusi przejęli „Pakistan Wschodni” i muzułmanie są systematycznie eliminowani. Wśród tych agentów kłamstwa byli [przywódcy Dżamaat-e-Islami] Ghulam Azam i Motiur Rahman Nizami. Nawet Nurul Amin, ówczesny wiceprezydent Pakistanu pod rządami Z. A. Bhutto, nie potrafił oprzeć się pokusie, by umniejszyć swoją straconą ojczyznę [Bangladesz. Twierdził, że w Bangladeszu odbywa się zabijanie na wielką skalę na rozkaz rządu. Implikacja była jasna: rząd pod wpływami hinduskimi zabijał muzułmanów.

„W październiku 2001 r., w kilka chwil po triumfie wyborczym [prawicowej] Nacjonalistycznej Partii Bangladeszu, na rodziny hinduskie… napadli aktywiści i poplecznicy tej partii. Hinduskich mężczyzn bito, hinduskie kobiety gwałcono, hinduskie wsie podpalano”

Były poważne oskarżenia o konfiskowanie własności hinduskiej przez osoby zaangażowane politycznie, i to również przez wpływowych ludzi z rządzącej [partii świeckiej] Liga Awami. Osoba zajmująca wysokie stanowisko w społeczności hinduskiej w Dhaka publicznie potępiła polityka partyjnego w Faridpur za przejęcie własności hinduskiej. Następnego dnia przywódcy hinduscy w Faridpur potępili wypowiedź człowieka z Dhaka i powiedzieli krajowi, że wszystko jest dobrze. Nie potrzeba wiele wyobraźni, żeby zrozumieć, co mogło się zdarzyć.

W ostatnich dniach warstewka szacowności, jaką niektórzy z możnych noszą na twarzach, została nieco zdarta, kiedy „filantrop” Ragip Ali został zmuszony przez prawo do zwrotu własności, jaką zabrał dziesięciolecia temu prawowitemu właścicielowi hinduskiemu. Czy prawo zaciągnie teraz Ragiba Alego przed sąd za bezprawie, jakiemu jest winny? To, jeśli wierzyć plotkom, jest nieprawdopodobne. Istnieje wokół zbyt wielu możnych rabusiów, by państwo mogło ich przyszpilić.

W październiku 2001 r., w kilka chwil po triumfie wyborczym [prawicowej] Nacjonalistycznej Partii Bangladeszu, na rodziny hinduskie w różnych częściach kraju napadli aktywiści i poplecznicy tej partii. Hinduskich mężczyzn bito, hinduskie kobiety gwałcono, hinduskie wsie podpalano. To była dziwaczna sprawa, niemal prosto z podręcznika armii pakistańskiej, zestawionego i używanego w 1971 r.

Na osobistą nutę: nieco ponad dziesięć lat temu byłem w Pakistanie w związku z konferencją medialną. Podszedł do mnie uśmiechnięty Pakistańczyk, uścisnął mi rękę i chciał wiedzieć, czy w Bangladeszu jest wielu hindusów. Powiedziałem mu, że nie ma hindusów w moim kraju. Uśmiechnął się szerzej. Dodatkowo poinformowałem go, że nie ma w Bangladeszu również buddystów ani chrześcijan. Możecie sobie wyobrazić czyste szczęście, jakie rozlało się na jego twarzy. W końcu powiedziałem mu, że w Bangladeszu nie ma muzułmanów. Przestał uśmiechać się. Na jego twarzy malował się wyraźny szok.

Wtedy musiałem go uspokoić. Istotnie, powiedziałem mu, w Bangladeszu są muzułmanie, hindusi, chrześcijanie, buddyści i ludzie innych wyznań i przekonań, i kultur. Każdy z nich modli się do swoich bogów na własny sposób. Każdy z nich jest równy przed prawem. I wszyscy jesteśmy obywatelami świeckiej republiki, bo Bangladesz zrodził się z tygla wojny jako kraj dla każdego, jako dom dla wielu wiar. Wyglądał na nieco uspokojonego. Podejrzewam jednak, że nie całkiem potrafił zrozumieć, jak różna jest Republika Bangladeszu – jej etos, filozofia i historia – od Islamskiej Republiki Pakistanu. Po wszystkich tych latach, po tych uśmiechach, uściskach dłoni, szoku i uspokojeniu, zastanawiam się, czy miałem racje mówiąc mu to.

Źródło: BDNews.com (Bangladesh), 23 maja 2016.

Visit the MEMRI site in Polish: http://www2.memri.org/polish/

If you wish to reply, please send your email to memri@memrieurope.org .